powrót  

Polonijna Kolonia Letnia "Bursztyn`06"


O nas

Członkowstwo

 

 

                                                     
  >tutaj znajdują się wszystkie filmiki z tegorocznej Kolonii< zamieszczone w YouTube
Dzień pierwszy - niedziela/poniedziałek, 2/3 lipca

Pierwszy dzień zaczęliśmy bardzo wcześnie, bo o 7:00 rano. O tej porze dotarliśmy do Warszawy. Tam czekali na nas panowie bagażowi, którzy szybciutko przetransportowali nasze bagaże i już o godzinie 8:00 wyruszyliśmy w drogę nad morze. Po drodze śniadanko w Mc Donald's i najedzeni wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc podziwialiśmy piękne krajobrazy, aż w pewnym momencie opadliśmy w cudowne ramiona Morfeusza:). Spało się smacznie. Obudził nas powiew chłodnego wiatru od morza i już za chwilę ujrzeliśmy Puck, gdzie zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę.  O, jak dobrze choć trochę wymoczyć człowieka  po długiej podróży - pospacerować po plaży i trochę się popluskać. Już później ostatni odcinek do naszego Ośrodka, gdzie czekała na 
nas pyszna kolacja. Ostatnie chwile tego wieczoru spędziliśmy na wprowadzaniu się do pokojów i rozpakowywaniu bagaży w pokojach.

fotoreportaż
Dzień drugi - wtorek, 4 lipca

Dzisiejszy poranek spędziliśmy na ostatecznym rozpakowywaniu naszych rzeczy. Wszystko musi być ładnie poukładane, bo przecież konkurs czystości, a nasz pokój musi być najładniejszy:). A później pierwszy spacer po Jastrzębiej Górze. Widzieliśmy taki wielki obelisk zwany Gwiazdą Północy, oznaczający najdalej wysunięty na północ punkt Polski. Byliśmy też na promenadzie Światowida. Jest to taki fajny, główny deptak. Już wiem gdzie jest budka telefoniczna. Następnym razem na pewno zadzwonię... Po przepysznym obiadku przyszedł czas na morze, plażę i słońce, którego tu nie brakuje. Dziś nie mogliśmy się kąpać, bo Pan Ratownik powiedział, że są silne zimne prądy i woda jest baaardzo zimna. Pomoczyliśmy tylko chwilkę nogi i faktycznie - brrrrrr. A wiecie co się działo po kolacji - ha!? Pojechaliśmy do Władysławowa i wypłynęliśmy w rejs po morzu. I to na
nie byle jakim statkiem. MARINA II, bo tak się nazywa, na co dzień wypływa na połowy dorszy i śledzi, ale od czerwca do września, specjalnie przygotowany, wypływa w rejsy wycieczkowe z pasażerami. I był tam prawdziwy kapitan - taki wilk morski, postrach wszystkich ryb. Uczył nas różnych przydatnych węzłów i opowiadał historie morskie.
Po rejsie zwiedzaliśmy port, a potem wyszliśmy na wieżę widokową Domu Rybaka we Władysławowie. Byliśmy też w Cetniewie i spacerowaliśmy słynną Promenadą Gwiazd Sportu, a już całkiem
na sam koniec zjedliśmy przepyszne gofry... palce lizać. Teraz to już zmykam, bo jutro pierwsze zajęcia.
Ciekawe jak to będzie - ha! Opowiem jutro. Pa, pa.
 
fotoreportaż


Dzień trzeci - środa, 5 lipca
Dziś z rana dopadła mnie wielka trema pt. pierwsze zajęcia. Czy ja dam radę? Hmmm. Bardzo się bałem jak to będzie, bo już dawno nie miałem do czynienia z końmi. Ale jak tylko dojechaliśmy do stadniny, to wszytko mi się przypomniało i trema odeszła. Nasza stadnina znajduje się na terenie przepięknego zamku, kiedyś należącego do króla Jana III Sobieskiego, w Rzucewie, a instruktorzy bardzo sympatyczni. Bardzo jasno nam wszystko tłumaczą, a Ci, którzy stawiają pierwsze kroki na pewno mogą czuć się pewnie. W drodze powrotnej zabraliśmy żeglarzy z ich kursu. Oni też mieli nie lada gratkę podczas szkolenia. Pływają na wodach Zatoki Puckiej pod czujnym okiem instruktorów z Harcerskiego Ośrodka Morskiego z Pucka. Mają takie fajne małe łodzie
na sześ
ć osób, które są klasy "Puck". Mniejsze niż w tamtym roku, ale śmigają z wiatrem i pod wiatr, że ho, ho - i nie dają się Neptunowi. Skonstruowali je specjaliści z naszego HOM-u, który jest producentem i właścicielem praw autorskich. Podobno są najlepsze na świecie m.in. do szkolenia takich "szprotek" jak my. Coś słyszałem, że ta łódź, to... "Jola Mieczowa"(?!) - nic z tego nie rozumiem. Jutro muszę zapytać, o co tu chodzi. A popołudniu trochę się działo... Uczyliśmy się, jak szybko zbierać się na zbiórkę,  bo przecież nie można się
spóźniać, prawda? Później wybraliśmy się na zakupy do miasta. Powoli już zbieram pamiątki i małe prezenty dla wszystkich. Chętnie poszlibyśmy na plażę wykąpać się, ale woda nadal poniżej 8 stopni. Nawet ciężko palec zanurzyć, a co dopiero mówić o całym człowieku. Po kolacji skorzystaliśmy z plaży i przy szumie morza uczyliśmy się różnych piosenek. Nakręciliśmy dwa filmiki, ale są bardzo ciężkie  i nie dam rady zamieścić.
To dziś byłoby na tyle bo już pora do łóżeczka. Już nie mogę doczekać się spotkania z naszymi konikami.
Ale co z tą Jolką... No, pa. Dobranoc.
 fotoreportaż  filmik/Wieczorne śpiewy na plaży
Dzień czwarty - czwartek, 6 lipca
Dzisiaj obudzili mnie wcześniej, a wszystko po to, żebym zdążył się przygotować na zajęcia. Po pysznym śniadanku,
w "końskim galopie" zebrałem się na zajęcia. Nauczyłem się wielu nowych rzeczy, a przy tym dob
rze się bawiłem. A mój konik jadł mi z ręki marchewkę i cukier też. Chyba mnie polubił. Gdy wyczyściliśmy konie, poszliśmy nad morze trochę się popluskać. Woda w Zatoce jest o wiele cieplejsza niż u nas:). Kiedy przyjechaliśmy po żeglarzy okazało się, że już ich nie ma... No, nie tak do końca, bo poszli na spotkanie z prawdziwym  Kaszubem
do Budzyszowej Maszopereji. My tam też dołączyliśmy. Maszopereja to taki kaszubski heuryger. Tam
usłyszeliśmy piosenkę w bardzo dziwnym języku. Już po chwili zaczęliśmy rozumieć słowa, bo Pan pokazywał na takiej specjalnej tablicy, o czym śpiewa. A pod koniec i my dołączyliśmy do niego i w sumie nie było
to takie trudne. Piosenka nosi tytuł "Kaszubskie nuty" a uczymy się jej  z nie byle jakiego powodu - w niedzielę startujemy w Festiwalu Pieśni Kaszubskiej w Swarzewie. Oj, trzymajcie za nas kciuki. Po kursach i po tym śpiewaniu apetyt nam się wyostrzył, bo obiad zniknął w ekspresowym tempie. Potem prysznic i na plażę. A tam, jak to na plaży graliśmy w piłkę no i oczywiście budowaliśmy cudowne rzeczy z piasku. Śmiechu było co nie miara. Tylko szkoda, że woda tutaj nadal zimna. Ale to nic - jutro po zajęciach znów popływamy w Pucku.
Zaś po kolacji przyszedł czas na przygotowywanie programu na Ognisko, każdy pokój miał przygotować jakąś scenkę lub coś w tym rodzaju. Wszyscy stanęli na wysokości zadania. Na początku Ogniska usłyszeliśmy trochę o historii Kaszub i historii piosenki, którą pilnie się uczymy. Były też śpiewy no i nasze scenki. A na koniec było coś, co "misie podczas ogniska lubią najbardziej" czyli kiełbaski. Mówię Wam - mniam, mniam. Fajnie było. Hmmm - chyba już powiedziałem o wszystkim. Teraz tylko jeszcze  myju, myju i do łóżeczka. Pa pa
.
fotoreportaż    filmik/Nauka "Kaszubskich nut"

Dzień piąty - piątek, 7 lipca
Jak ten czas szybko leci. Już trzeci dzień z konikami. Dziś mieliśmy takie fajne ćwiczenia. Musieliśmy się
pr
zesiadać tyłem do przodu i tak jechać przez dłuższą chwilę. Tak naprawdę, nie jest to takie proste. Na początku trochę się bałem ale pod czujnym okiem Pani Instruktorki szybko pożegnałem się ze strachem. A wiecie co słyszałem od żeglarzy, że jutro mają mini regaty, bo podobno już całkiem nieźle dają sobie radę. Rozwikłałem też zagadkę Joli Mieczowej! To w ogóle nie jest ktoś, ani też coś, to techniczne określenie dla łodzi żaglowej "Puck"! Ale heca! Najpierw myślałem, że chodzi o panią instruktor od żeglarstwa, ale po pierwsze - ta nasza ma na imię Gosia, a po drugie - jest bardzo miła, chociaż trochę ostra też. Jak sobie przypomnę, że już miałem wizje mojej znajomej Jolki, trzymającej w jednej ręce żagiel, a w drugiej miecz - to mnie aż skręca ze śmiechu. A po południu pojechaliśmy na wycieczkę do Gdyni. Pierwszy przystanek - Dar Pomorza. Dowiedzieliśmy się dużo bardzo ciekawych rzeczy. I tak sobie myślę, że może zostanę marynarzem. To pewnie trzeba by rozpocząć od Kursu Żeglarskiego na Koloniach. Ale to dopiero w przyszłym roku, bo w tym jest już za późno. Potem był Sopot i dłuuugi spacer "monciakiem", bo wkoło mnóstwo ciekawych sklepów i nie tylko. Monciak to słynny sopocki deptak, który kończy się wejściem na molo, a nazwa pochodzi od ul. Monte Casino. Tam też zafasowałem
ogromne gofry z bitą śmietaną. To prawda co mówią, że tu najlepiej smakują. Oj, nadrobiłem  zaległości
z całego tygodnia:). Nasz wieczorny spacer zakończyliśmy na molo. Co Wam powiem, to powiem, ale to molo nie ma końca:). To dopiero podróż w morze ale suchą stopą. Potem
i tak pomoczyliśmy stopy i nie tylko, ale już na plaży przy Grand Hotelu. Gdyby nie późna pora, to zapewne dłużej byśmy się potaplali w wodzie. Kolację jedliśmy w Ośrodku  przy świecach i na świeżym powietrzu - ale było fajnie. Tak mogłoby być zawsze.
Piszę dziś w skrócie, bo już bardzo późno, a jutro ostatnie w tym tygodniu zajęcia i trzeba być wypoczętym.
fotoreportaż

Dzień szósty - sobota, 8 lipca
Dziś, mimo soboty wybraliśmy się na zajęcia. Uf, i to już koniec na ten tydzień. Słonko dobrze przypieka i pijemy
dużo wody dla ochłody. Zupełnie jak nasze konie. One tak śmiesznie prychają wodą. W naszej
stadninie
jest też fajny czworonóg - psia mama z malutkimi szczeniątkami. Wszystkie są tak cudne, że oj... Chyba wszyscy bardzo lubią te dopołudnia z końmi. Jak tylko dochodzimy do stajni to od razu dajemy im marchewkę - tak na przywitanie. Później czyszczenie i... hajda na padok. Tam to dopiero wyprawiamy sztuki, ale wszystko pod kontrolą. Czasem ćwiczenia są bardzo trudne i nie zawsze udaje się za pierwszym razem. Ale się nie poddaję i dzielnie się uczę. Chcielibyście wiedzieć co tam u naszych wilków morskich? No to powiem tak: mówią jakimś dziwnym językiem, powtarzają sobie jakieś polecenia. Do tego wszystkiego, to by trzeba było sobie jakiś słownik kupić. Nic z tego nie rozumiem... tu szot, tam grot, a  jeszcze coś na rufie... Tak naprawdę, to bardzo im  zazdroszczę. Że też nie można brać udziału w obu kursach równocześnie! Dziś mieli regaty.  Pytałem jak poszło, to każdy tylko - "było suuuuper" i "nieźle wiało", albo ...Piotrek..., ...a nasz Piotrek..., ...ale Darek..., ...nie, bo Gosia... - to chodzi o Instruktorów. Oni się w nich chyba zakochali, czy co. Dobrze, że chociaż są zdjęcia z tych zajęć, to można sobie popatrzeć jak im tam fajnie na tej wodzie. Acha! Dowiedziałem się,  że te "Pucki", na których pływają, co to są "jole mieczowe" - to są niezatapialne! Ale nuuumer!  Po południu
mieliśmy taką grę orientacyjną, gdzie trzeba było być w różnych miejscach w Jastrzębiej Górze. Każda grupa
musiała wykonać  kilka zadań, dzięki którym dowiedzieliśmy się jeszcze więcej o tej miejscowości. Zbieraliśmy
też różne kamyczki, patyczki, ale muszelek ani bursztynu nikt nie znalazł. Jakaś inna Kolonia wyzbierała przed nami, czy co? Już wiem, co najważniejszego w Jastrzębiej Górze, poczta też. Więc pewnie już niedługo dotrą do Was kartki z pięknymi widokami z nad morza. A po kolacji ostatnie przygotowania do jutrzejszego Festiwalu... Trzymajcie za nas kciuki, bo będziemy występować na prawdziwej scenie i przed prawdziwą publicznością. Zmykam, bo muszę jeszcze trochę poćwiczyć piosenki.  O kurcze! Całkiem zapomniałem o Konkursie Czystości. Ta Komisja, to niema żadnej litości w punktacji! No, nic to. Pośpiewam sobie przy zaległej przepierce.

Pa, pa.
fotoreportaż

Dzień siódmy - niedziela, 9 lipca

To był wielki dzień. Po południu wystąpiliśmy na prawdziwym festiwalu, ale za nim to nastąpiło... Rano, zaraz
po
śniadaniu podzieliliśmy się na dwie grupy. Wszyscy chętni poszli do Kościółka, a pozostali mieli inne zajęcia
- na plaży ćwiczyli nasze festiwalowe piosenki. Jak wróciłem z Kościółka to dołączyła do
nas pozostała część i już wspólnie mieliśmy ostatnie próby. Trema była coraz większa,
a jeszcze "Kaszubskie Nuty" śpiewamy - ciut, za szybko. Tuż po obiedzie, bardzo pysznym zresztą, zapakowaliśmy nasze rzeczy do plecaków i
wyruszyliśmy naszym autokarem do Swarzewa. W planie mieliśmy: najpierw dla odprężenia pospacerować się po prawdziwym Kiermaszu Kaszubskim, potem posłuchać i podglądnąć prawdziwych artystów biorących udział w Festiwalu, nastroić się do występu i ... .  A tu, zaraz po przyjeździe dowiedzieliśmy się, że po występie  Zespołu
"Dzieci Papy", który akurat wszedł na scenę  - występujemy MY. No cóż, takie są prawa imprez festiwalowych, że artyści muszą być gotowi na każde wezwanie prowadzącego imprezę. Jak nasz Pan Piotr powiedział, że  ZARAZ występujemy, to z nerwów i tremy trochę trzęsły mi się nogi.  Wszytko minęło po ciepłych brawach publiczności. Poszło nam nienajgorzej, jak na amatorów... Po występie wyruszyliśmy popluskać się w Zatoce, bo przynajmniej tu, woda  jest cieplutka. Od brzegu szliśmy i szliśmy, myśleliśmy że do Szwecji dojdziemy,
a woda była cały czas bardzo płytka. Zeszliśmy całkiem spory kawałek i dopiero tam można było się
bardziej zanurzyć. Biorąc pod uwagę panujący upał, ledwo co przebyte emocje artystyczne - była to bardzo potrzebna wszystkim kąpiel. Po kolacji czekała na nas niespodzianka - nasz pan kierownik Kolonii, nasz pan Piotr, najbardziej zatwardziały przeciwnik kolonijnych LodoGofroZapiekanek - w nagrodę za występ zaprosił nas wszystkich na przepyszne lody śmietankowe !!! Mniam, mniam, palce lizać. Wrażeń było dzisiaj co nie miara, bo jeszcze na koniec dzisiejszego dnia, oglądaliśmy mecz finałowy. Oj, nieźle chłopaki strzelali.
Dobra, dobra(!) - już zmykam. Dobranoc.

 fotoreportaż 

Dzień ósmy - poniedziałek, 10 lipca
Dzisiejszego ranka ciężko się wstawało po dniu pełnym wrażeń, ale śliczne słonko zmobilizowało mnie bardzo i już w 10 min ubrałem się i podścielałem łóżeczko. Po śniadaniu pojechaliśmy na zajęcia, ja do moich ukochanych koników. I dziś znów jeździłem na Irydzie. To jest najśliczniejszy konik w całej stajni... Już idzie nam całkiem nieźle. Co niektórzy  już jeżdżą bez lonży. Fajnie no nie? W drodze powrotnej, w autokarze, wymienialiśmy się wrażeniami z żeglarzami, którzy mieli pływać na większych jednostkach. Ale,
że nie
wiało za dobrze, dziś też pływali na Puckach. Nawet najmniejsza żeglarka - Clara - siedziała za sterem. Ciekaw jestem jak dawała sobie radę, bo ona mówi, że było super ale łódka taaaka duża:). I jak się trzyma taki ster, to
trzeba mieć dużo sił aby płynąć. Instruktorzy są wspaniali pod tym względem - nie ważne ile się ma lat i jak dużym się jest człowieczkiem - nauczą panować nad łódką. I strachu nie ma tylko jest dobra zabawa. Choć Morze Bałtyckie czasem potrafi splatać psikusa. Po obiadku przemieniliśmy się w Robinsonów i wyruszyliśmy na wyprawę do Lisiego Jaru i Latarni Morskiej w Rozewiu. Całą drogę  przemierzyliśmy na piechotę. Po
drodze spisywaliśmy nasze wrażenia i ciekawe historie w Dzienniku Pokładowym.  W Latarni były bardzo fajne miniaturki innych okolicznych latarni i statków. Do ośrodka wróciliśmy autokarem, który czekał na nas
w
Rozewiu. A po kolacji czekała na nas prawdziwa uczta Robinsona. Sami wyrabialiśmy ciasto na podpłomyki,
które później piekliśmy przy ognisku.
To nie był koniec naszej uczty... Gdy ciasta były gotowe, przyszedł czas na świeżutką rybę, którą należało przyprawić, zawinąć w folię i włożyć do ognia. Nasze podpłomyki były
rewelacyjne, a już nie wspomnę o mięciutkiej
rybie pachnącej świeżym koperkiem, który wkładaliśmy do jej środka. Mówię Wam palce lizać. A na sam koniec takiego Robinsonowego życia była wielka niespodzianka dla Nicoli, która miała swoje urodziny. Zresztą dodam jeśli nie pamiętacie, że już po raz drugi obchodzi z Nami urodziny. Były świeczki i babeczki ułożone jak tort. Nicola szybko pomyślała marzenie i zdmuchnęła świeczki. Miejmy nadzieję, że ono się spełni. Już pora do łóżeczka, więc i Wam życzę kolorowych snów.

fotoreportaż 
Dzień dziewiąty - wtorek, 11 lipca
U nas na koniach nic nowego się nie wydarzyło oprócz tego, że niektórzy już całkiem dobrze  sobie radzą w galopie:) Natomiast u żeglarzy - oj działo się, działo. Przy takim długim pomoście, który oni nazywają keją stały duże dwumasztowe łódki. Najzabawniejsze, że one miały wiosła i jak opowiadali to myśleli,
że będą musieli
cały dzień wiosłować... A tu jednak nie... Wystarczyło tylko parę razy machnąć wiosłami i... i już było się dobry kawałek za pomostem i można było stawiać żagle.  "Hej, ho! Żagle staw, ciągnij linę i się baw...". No i zaczęła się zabawa, jak w piosence - nauka stawiania nowych żagli a przede wszystkim całkiem nowego pływania. Jednak nic nie jest trudne dla naszych wilków morskich.  Dobrze, że przynajmniej oni mają krzepę,  bo po południu
to dopiero się zaczęło - Wielkie pranie! Najpierw z Paniami wychowawczyniami dokonaliśmy segregacji naszych rzeczy  i co mniejsze praliśmy w rękach. Było bardzo fajnie i już teraz wiem, dlaczego warto robić codzienną przepierkę drobnych rzeczy. Bo jak się tyle nazbiera, to można stracić siły. Wszystko co grube powędrowało do worka, a następnie do pralki. Teren przed naszym Ośrodkiem wygląda jak jedna wielka suszarnia :) Jak nie wierzycie, to szybciutko obejrzyjcie zdjęcia, gdzie jest wszystko uwiecznione… Jak nasze rzeczy się prały w pralce, my rozpoczęliśmy lepienie różnych rzeczy z masy solnej. I nawet udało się uwiecznić mnie na
jednym ze zdjęć, jak lepiłem duży słoik na miód, bo miodzik jest bardzo dobry. Nasze lepienie przerwano na
kolacji, ale tuż po niej ochoczo wróciliśmy do dalszej twórczej pracy. Pomalowaliśmy nasze
figurki i pozostawiliśmy je do wyschnięcia. I tak minął nam dzionek, który jak wszystkie dotąd był bardzo upalny. Joj! Z tego wszystkiego nie powiedziałem o najważniejszym. Tuż po zajęciach dołączył do nas pan Ratownik i mogliśmy się taplać do woli w Zatoce. Celem naszej kąpieli było to, żeby dojść do głębokiej wody. Szliśmy od brzegu dobre 5 min., a tam woda dopiero do pasa, ale już można było śmiało pływać. Raczyliśmy się kąpielą morską jak smacznymi bułeczkami. To już naprawdę wszystko na dziś. Życzę miłego jutrzejszego dnia.
fotoreportaż

Dzień dziesiąty - środa, 12 lipca
Dziś dzień jak co dzień z rana. Wstawanko, kąpanko i zbióreczka na śniadanie. Tuż po śniadanku przebranie w rzeczy na zajęcia i jazda do Pucka i Rzucewa na zajęcia. Dziś na konikach dziewczynki,
które już sobie dużo lepiej radzą, jeździły między przeszkodami. A my, początkujący, w kółeczku - raz galop, raz kłus. Jest fajnie - co dzień jeździmy na innym koniu. Dzięki temu umiemy wyczuć różne konie i jesteśmy przygotowania do różnego typu
konia... U żeglarzy też nie było nudno. Dziś pływali na różnych łódkach. To podobnież bardziej ćwiczy sprawność poruszania się na wodzie. Tak mówili instruktorze, a nasi żeglarze zapatrzeni w nich, że oj. W końcu nie jeden z nich pływał juz na dalekich morzach i to na jeszcze większych żaglowcach niż
nasze smyki. Tuż po obiedzie rozeszliśmy się grupami do naszych zajęć. Pani powiedziała, że dziś wieczorem spotkanie ze sztuką. Ha! To dopiero było wyzwanie i zadanie. Myśleliśmy i myśleliśmy i tak powstawał bank pomysłów. Każda grupa miała coś wyjątkowego. I wdawać by się mogło, że czas popołudniowy spokojnie wystarczy na przygotowanie prezentacji. Niestety nie, potrzebowaliśmy jeszcze chwili czasu aby wszytko dopiąć na ostatni guzik. Przed naszym pawilonem Panie urządziły scenę i zaprosiły wszystkich do zajęcia miejsc... Nie zabrakło pokazu mody w wykonaniu pierwszej grupy jak również widowiska kabaretowego w wykonaniu grupy trzeciej. Zaś druga grupa przygotowała „z Życia Kolonisty”. A na koniec były wspólne gry i zabawy. Przed samym spaniem przeszła komisja czystości. Były małe niedociągnięcia, ale poprawimy się jutro.

fotoreportaż

Dzień jedenasty - czwartek, 13 lipca
Już jesteśmy za połową. Ale ten czas szybko leci. Jednak jak na razie nie myślę o końcu. Teraz interesują mnie moje koniki i morskie kąpiele. Dlatego jak co rano szybko przygotowałem się do dzisiejszych zajęć. Zjadłem śniadanko, wziąłem plecak, czapkę, wodę i już byłem gotowy do wyjazdu. Na konikach było jak zawsze wspaniale. Dzisiaj jechałem na innym koniku. Było zupełnie inaczej niż na tym poprzednim. Musiałem wyczuć tego nowego konika, a jak mi się już to udało, to jeździłem tak samo dobrze jak na poprzednim. A na żaglach to mieli dziś wielką przygodę i dlatego tez nie ma zdjęć... Na jednej z łódek, na której z resztą był aparat popsuł się żagiel i tylko na jednym wracali. Troszkę było strachu na początku ale zaraz instruktor rozładował atmosferę fajnymi żartami. No i było po strachu a zresztą czego się tu bać... . Gdy wróciliśmy do ośrodka, umyłem
się i
przygotowałem potrzebne rzeczy na popołudniową wycieczkę. Po obiadku szybko wziąłem z pokoju swoje
rzeczy i poszedłem na zbiórkę. Na Hel jechaliśmy aż godzinę, ale trud się opłacał.
Poszliśmy do fokarium,
gdzie zobaczyłem prawdziwe, żywe foki. Były trochę śmieszne. Pływały tam i z powrotem i co jakiś
czas pokazywały swoje głowy. Potem jeszcze widziałem je w takiej dużej szybie. Byłem też na wieży widokowej w Muzeum Rybołówstwa skąd widziałem morze, Gdańsk i Zatokę Gdańską. I jeszcze najważniejsze! Byłem na najdalszym punkcie w Polsce!!! A  potem szliśmy ulicą Wiejską, na której stały takie inne domy. Jeszcze zakup pamiątek i wreszcie pluskanie w morzu. Niestety nadszedł czas, kiedy musiałem wyjść z wody i wrócić do autokaru. Droga powrotna minęła szybko, bo razem z innymi śpiewałem piosenki. Potem zjadłem kolację,
umyłem się i poszedłem spać. Zasnąłem szybko, bo był to dzień pełen wrażeń. A zapomniałem znów o najważniejszym, żeglarze mówili, że u nich w HOM-ie jest life kamera internetowa i można ich śmiało oglądać i
nawet mogą czasem machać i pozdrawiać.
 
fotoreportaż  filmik/Kurs Jazdy Konnej

Dzień dwunasty - piątek, 14 lipca

Dziś ostatni dzień zajęć jak na ten tydzień. Nasi instruktorzy przygotowali dla nas wiele nowych zadań.
Na żaglach bardzo wiało dlatego też pływali grupami na łodzi motorowej, takiej dużej. A gdy schodzili na ląd czekał na nich zajęcia teoretyczne, wiązanie węzełków i przyswajali potrzebne informacje teoretyczne. Po obiadku przyszła pora na utęsknioną morska kąpiel. Woda już nie taka zimna i było można się ochłodzić i orzeźwić po zajęciach. A tego było nam potrzeba. Fajnie jest tak ponurkować w falach , dziś najfajniej skakało się prze fale i momentami był duże... . Poleżeliśmy trochę na plaży, a potem powróciliśmy do ośrodka, gdzie czekała
na nas gra. Była ona dość nie typowa bo mówiła o jakiś zamierzchłych czasach takich z XV wieku. I co by
wiadomości łatwiej było przyswajać przebieraliśmy się za Krzyżaków i rycerzy króla Jagiełły. Nigdy bym
nie wpadł na to, że z foli aluminiowej można zrobić prawdziwą zbroję.  Najciekawsze było jak wymyślaliśmy jak mógł król Jagiełło atakować pod tym Grunwaldem. Powstawały niesamowite historie i już się nie mogę doczekać aby dowiedzieć się jak to było na prawdę. To już jutro a dziś jeszcze budowaliśmy prawdziwe zamki warowne, układaliśmy puzzle i tak udało się pozbierać informacje o tamtych czasach.  Piszę dziś krótko i węzłowato, bo dziś wcześniej cisza nocna, gdyż jutro pobudka o 6:30. I jak my jutro wstaniemy hmmm,
a jak nasze Panie zaśpią - o jo joj. Ale będzie się działo. Pa pa.
 
fotoreportaż 

Dzień trzynasty - sobota, 15 lipca
Godzina 6 minut 30 kiedy nasza Pani zapukała i powiedziała "Dzień dobry, wstajemy".  Trochę ociągając się
wstałem, rzuciłem okiem na mój spakowany plecak, aby sprawdzić, czy wszystko jest i poczłapałem do łazienki
umyć buzię i ząbki. Potem zbiórka na śniadanko, mimo tak wczesnej pory nawet
smakowało. Po śniadanku był
tylko
czas na złapanie plecaka i marsz do autokaru. O godzinie 7.30 wyruszyliśmy w podróż na Grunwald. Tak naprawdę to sam nie wiem kiedy ona nam upłynęła bo prawie cały czas spałem.  Jak dotarliśmy na miejsce już było bardzo dużo ludzi i musieliśmy się bardzo pilnować. Samo dotarcie na miejsce gdzie była najlepsza widoczność pola bitwy nie było tak trudne. Przed sama bitwą posililiśmy się zapiekankami, które nasze Panie przyniosły. Było zupełnie jak na prawdziwym pikniku, szkoda tylko, że trochę bardzo wiało. Ale to wszytko dało się znieść zżerała mnie ciekawość jak to będzie. Punkt 14 rozpoczęła się bitwa. Pan przez mikrofon opowiadał z każdym szczegółem jak to na prawdę było. Dlaczego doszło do bitwy i jakie było rozłożenie wojsk itd.  Później zobaczyliśmy jak rycerze wojsk Krzyżacki zbliżają się do króla Jagiełły i przekazują te dwa miecz. Potem
usłyszeliśmy Bogurodzicę i było wiadomo, że wojska polskie ruszyły do ataku. Były wystrzały armatnie i
łucznicze. Tych pierwszych echo pięknie się niosło po tym polu. Co niektórzy rycerze jeździli na koniach, ja to nie wiem jak im mogło być wygodnie w tych zbrojach. Nam to czasem w zwykłym ubraniu coś nie pasuje a tu tyle żelastwa... W pewnym momencie zapalił się wóz. Myślałem, że to tak przypadkiem. Ale po chwili przyszła mi do głowy myśl, że tak musiało się dziać w tamtych czasach. Oczywiście wszystko skończyło się tak jak w tamten lipcowy dzień 1410 roku.  Wycofanie się do autokaru było nie lada gratką. Musieliśmy bardzo
uważać ale udało się nawet pospacerować między straganami. Poczekaliśmy trochę na pierwszą grupę bo dotarła
pod sama scenę i oglądała Polskie Tańce Narodowe i trochę się zagapiła z czasem. Gdy byliśmy w komplecie wyruszyliśmy w dalszą drogę. Następy przystanek to Karczma przy Skansenie w Olsztynku. Ciężko się wyjeżdżało,
bo tłok na drodze był okropny, ale cierpliwość naszego kierowcy wzięła górę i po długiej chwili byliśmy już na
prostej do Olsztynka. Ta Karczma to bardzo fajne miejsce a i Panie były tak ciekawie ubrane. Podobnież to stroje ludowe z tych okolic. Po przepysznym obiadku poszliśmy na spacer do skansenu. To takie fajne muzeum na świeżym powietrzu, gdzie stoją chaty i inne budynki z dawnej polskiej wsi. A nawet była cała zagroda chłopska i wóz Cyganów. Dzięki spacerkowi odpoczęliśmy po obiedzie i mogliśmy  wyruszyć dalej. Ostatni przystanek dzisiejszej podróży to Malbork nocą. Wielkie to zamczysko i takie przeraźliwe. Podczas tego nocnego przedstawienia na Zamku było bardzo ciemno i strasznie. Echo niosło się po całym terenie. Każdy dźwięk był tak bliski, 
że miało się wrażenie, że to wszystko dzieje się na prawdę i za chwilę pojawią się prawdziwi Krzyżacy.
Były nie tylko odgłosy ludzi, ale w pewnym momencie zrobił się świt i zaczęły piać prawdziwe koguty i stara
studnia zaczęła pracować.  Brrrr to dopiero przeżycie w szczególności po takim dniu. Mówię Wam niesamowite. Musimy tu, kiedyś razem przyjechać. Do Ośrodka wróciliśmy dobrze po północy.
 
fotoreportaż 
   filmik/Pola Grunwaldu, nocna przygoda w Malborku
Dzień czternasty - niedziela, 16 lipca
Dziś wstaliśmy późno bo o 9:30. To wszytko przez nasz późny powrót z wycieczki. Zaraz po śniadanku, jak co niedziela, rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna pomaszerowała na spacer po Jastrzębiej Górze, drudzy tzn. Ci co się zgłosili, do Kościoła. Spędzaliśmy tak czas w grupach aż do samego obiadu. Przygotowywaliśmy zabawy i gry na wieczorną potańcówkę. A po południu na plaży ćwiczyliśmy naszą pamięć z wycieczki. Budowaliśmy Zamek Krzyżaków z Malborka. Wszystkie grupy spisały się rewelacyjnie. Każdy był jedyny
w swoim rodzaju, ale zamek  grupy I najbardziej przypominał ten z nad Nogat, to ta rzeka nad
którą leży Malbork. Przepiękny, a zarazem straszny Zamek Krzyżacki. Tuż po kolacji odbyły się ostatnie przygotowania do dyskoteki. Każda grupa przygotowała fajne zabawy , nie obyło się bez toru  przeszkód z konkursami, zabawy z krzesełkami. Była i dobra muzyka zarówno dla dużych i małych. Jednym słowem dla każdego coś miłego. Dziś zmykam wcześniej, bo jutro zajęcia, a trzeba jeszcze odespać troszkę wycieczkę.

fotoreportaż  filmik/Wieczorne zabawy

Dzień piętnasty - poniedziałek, 17 lipca

I znowu zaczął się normalny dzień, jeśli chodzi o pobudkę, śniadanie, wyjazd na konie i żaglówki, obiad. Potem jednak było inaczej niż zwykle. Zaraz po obiedzie poszliśmy do autokaru, który zawiózł nas do Gdańska na wielką przygodę. Najpierw uczta dla oczu, czyli podziwianie wielu rzadko spotykanych i cennych gatunków drzew i roślin a także wspaniałych palm w Parku im. A. Mickiewicza, a potem uczta dla uszu, czyli wysłuchanie koncertu granego na słynnych organach oliwskich pochodzących z epoki rokoka. Po wysłuchaniu koncertu mogłem zobaczyć w katedrze główny ołtarz renesansowy św. Trójcy, ołtarz główny wykonany w 1688 r.,
ma
rmurowy sarkofag książąt pomorskich i wiele innych. Na koniec zarobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przed pałacem Opatów w Gdańsku Oliwie. To zdjęcie dostaniem na koniec kolonii ale to będzie fajna pamiątka. Nie był to jednak koniec naszej przygody. Pan Kierowca zawiózł nas na Długi Targ, który przywitaliśmy przechodząc przez Zieloną Bramę, czyli Pałac z XVI wieku na którym widnieją herby: Polski, Prus Królewskich i Gdańska oraz herb Prus. Całą grupą udaliśmy się przed Fontannę Neptuna, która stała się symbolem gdańskiej
starówki. Potem miałem czas na kupienie kilku pamiątek i zjedzenie zakręconego loda, który
był  naprawdę pyszny i dodam, że mały lód nie wglądał jak mały. Na koniec jeszcze zdjęcie pod
Neptunem i ruszyliśmy w stronę autokaru.
W drodze powrotnej, Gdańsk za oknem kolorowy, zaśpiewałem wraz z innymi kilka piosenek, a potem usnąłem, bo ten dzień naprawdę był wielką przygodą, która pochłonęła mnie bez reszty. Ze snu wybrudził mnie głos pani wychowawczyni, który oznajmiał, że już jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko zjem pyszną kolację, fajnie znów przy świecach... i pójdę spać, bo oczy mi się już same zamykają. Dobranoc.                      
fotoreportaż 
Dzień szesnasty - wtorek, 18 lipca
Witam z rana, dziś mamy 19 lipca. Wczoraj nie udało mi się opisać tego co się u nas działo, a działo się bardzo dużo.
Dlatego też, postanowiłem wstać dziś troszkę wcześniej przed pobudką i wszystko Wam dokładnie opowiedzieć.
Już jesteśmy po ostatnich naszych kursowych zajęciach. Czekają nas tylko sprawdziany. Dziś zobaczymy ja sobie radzą żeglarze, wybieramy się razem z nimi na całodniowy rejs po Zatoce Puckiej. Będziemy pływać na takich łódkach jak oni, nie będą to duże statki wycieczkowe. Teraz to na pewno przekonam się czy zostanę marynarzem. Ale to dziś a wczoraj... Po obiedzie czekała na nas niespodzianka. Wybraliśmy się tradycyjnie na plażę a tu czekały na nas zawody sportowe. Panie podzieliły nas na dwie grupy. Na naszej wąskiej plaży były rozstawiony tor przeszkód, był też biegi i skoki na jednej nodze i w ogólne mnóstwo atrakcji.
Przechodnie to nawet zatrzymywali się i przyglądali naszym rozgrywką. A jedna Pani z dzieckiem to jak się zatrzymała to kibicowała nam do końca. Fajnie było. Trudno powiedzieć, która drużyna wygrała bo przecież
nie ma przegranych:) I tak doszliśmy do kolacji. A po kolacji.... Dwie starsze grupy poszły na miasto na wakacyjne smakołyki  a pierwsza grupa rozpoczęła wyklejanie obrazków z darów Morza i natury. Cóż to są za kompozycje. Przyznam się szczerze, że wymknąłem się z  dziewczynami z trzeciej grupy na zachód słońca więc nie wiem dokładnie jak to klejenie się zakończyło. Ale oglądając zdjęcia przekonacie się sami jak im poszło. Powolutku kończę bo raz pobudka a przede mną toaleta poranna. Zobaczcie ile się działo u nas wczoraj.

fotoreportaż 
Filmik/Plażowe zawody sportowe

Dzień siedemnasty - środa, 19 lipca

Dzisiejszy dzień był inny niż zwykle. Zamiast jak co dzień po śniadaniu jechać na konie, całą grupą pojechaliśmy do Pucka. Wszyscy mieli płynąć żaglówkami. Bardzo się ucieszyłem, gdyż chciałem zobaczyć co żeglarze robią na swoich zajęciach. Tyle o nich opowiadali i jak tu nie być ciekawym. Gdy dotarliśmy na miejsce szef kursu żeglarskiego podzielił nas na grupy. Do każdej grupy trafiło dwóch koniarzy i reszta to byliśmy my koniarze. Zanim wypłynęliśmy instruktor wytłumaczył co i jak i już byliśmy gotowi do wypłynięcia.
Już po chwili okazało się, że pływanie jest tak samo fajne jak jazda konna. Kilka razy robiliśmy zwrot i mogłem zawiązać
"szota". To taka linka do wyciągania żagli. Trochę się pomoczyłem, bo fale były duże i wlewały się
do środka.
Szczęśliwie dopłynęliśmy do Rzucewa, było tu ognisko w wiecie co... . Rozegraliśmy mecz z dziećmi
z tutejszej kolonii, można powiedzieć, że był remis. Później było ognisko, piekliśmy
kiełbaski, które później zjedliśmy ze smakiem. Na zakończenie żeglarze otrzymali pamiątkowe dyplomy i ... znalazło się kilku najlepszych którzy otrzymali szekle takie coś do łączenia różnych rzeczy:). Zagasiliśmy ognisko i wyruszyliśmy w drogę powrotną do łódek. Po drodze dowiedzieliśmy się, że z powrotem płyniemy inaczej. Żeglarze płyną w swoich załogach kursowych a my, koniarze jak prawdziwe wilki morskie tylko z wychowawcami na łódkach
ale pod czujnym okiem sterników. I jak tak sobie płynąłem postanowiłem, że na pewno będę nie marynarzem
a żeglarzem. Zmieniam fach i już nawet kupiłem sobie taką żeglarską koszulkę w paski ze spodenkami:).
Brakuje mi
tylko czapki z malutkim pomponem... ale i to da się załatwić. Idąc do autokaru zaszliśmy do pana Budzysza, to ten który uczył nas "Kaszubskiego Abecadła",
i ślicznie mu podziękowaliśmy za naukę piosenki i nawet mu zaśpiewaliśmy. Ale tym razem już nie tak expressowo:). Wieczorkiem kończyliśmy nasze wyklejanki z piasku
 i innych różności. Fajnie było bo można na prawdę zrobić wiele, bardzo kapitalnych rzeczy... Już zmykam, bo ta woda mnie nieźle wykończyła. A jutro wielki dzień u nas na koniach. 
 fotoreportaż 
Dzień osiemnasty - czwartek, 20 lipca
To było tak bociana dziobał szpak a potem była zmiana szpak dziobał bociana:) U nas tak do końca nie było
ale była zmiana. Dziś wszyscy wybraliśmy się do Zamku w Rzucewie aby podziwiać
"koniarzy".
Dzień w
stadninie   zaczęliśmy tradycyjnie. Najpierw czyszczenie koni, siodłanie i mogliśmy po raz ostatni sobie pojeździć. Miło było tak posiedzieć w siodle ale ta chwila nie trwała dość długo. Postanowiliśmy nasz czas podzielić również pomiędzy żeglarzy. Całkiem nieźle im szło co prawda nie którzy się bali, ale dali radę. Na koniec dostaliśmy dyplomy, pożegnaliśmy się z naszymi instruktorkami i ruszyliśmy do autokaru. Po obiedzie przyszedł czas na jedne z ostatnich spacerów i zakupów. Już teraz mam już komplet pamiątek i
prezentów dla całej rodzinki. Nadziwić się nie mogę, że w tak szybkim tempie wróciliśmy do ośrodka. Chyba wszystkim się spieszyło, aby zdążyć z przygotowaniami do wieczornego programu - Mini Play Back Show. Pomysłów jak zwykle nam nie brakowało. Każdy przygotował co i jak potrafił. Po kolacji zabawa była przednia i śmiechu było co nie miara. Hmmm, tak sobie myślę,
że dziś piszę po raz ostatni z nad morza... Jak te trzy tygodnie szybko minęły i nasze kolonijne życie powoli chyli się ku zachodowi. Fajnie tu było, tyle nowych miejsc, nowych twarzy... Hmmm, warto było tu być. A my znów się spotkamy zimą przy śnieżnych naszych poczynaniach na stokach Beskidu Śląskiego. Już dziś zapraszam do kolejnej lektury a teraz przesyłam ciepłe pozdrowienia z nad morza a ziarenka piasku na pewno znajdą się w mojej walizce... Eh...
 
fotoreportaż  
Dzień dziewiętnasty - piątek, 21 lipca
U mnie już wszystkie rzeczy uprane i domowy obiadek był a jeszcze mi szumi ostatni spacer nadmorską promenadą i kąpiel w Bałtyku. W piątek dzień rozpoczęliśmy prawie tak jak zwykle... Do śniadania wszystko szło jak co dzień.... Toaleta poranna, porządki w pokojach i zbiórka na śniadanie. A potem dało się czuć, że to już ostatni dzień na kolonii. Zabraliśmy nasze walizki z przechowalni i udaliśmy się do pokoi aby je spakować. Gdy większość z nas była gotowa wybraliśmy się grupami na ostatni spacer po Jastrzębiej Górze a potem już tylko
plaża i morze. Dziś woda była ciepła.... Pluskaliśmy się do woli i gdy przyszła pora na obiad żal było wracać...
Tuż po obiedzie mieliśmy ostatnie zajęcia w grupach i rozpoczęły się przygotowania do dyskoteki pożegnalnej, bo przecież oprócz muzyki - zabawy i konkursy też muszą być. Wieczorem zabawa była przednia i nawet pan Kierownik pozwolił się bawić do 24 pomimo czekającej nas długiej podróży. Na zakończenie otrzymaliśmy pamiątkowe zdjęcie wraz z fantastycznym muszelkowym żółwiem. Oczywiście nie obyło się bez nagród dla najlepszych w różnych konkursach, które odbywały się na kolonii. No i najważniejszy konkurs
- czystości też został  rozwiązany. Znów dziewczyny górą. I tak wyglądał nasz piątek.

fotoreportaż    filmik
Dzień dwudziesty  - sobota, 22 lipca
No tak... dzisiaj juz wyjeżdżamy.  Z niektórymi pożegnaliśmy się juz dopołudnia, bo przyjechali po nich rodzice,
dziadkowie , ciocie... No, smutno trochę.  Po śniadaniu wybraliśmy się ostatni raz na na plażę...
 Oj! Wiele nie brakowało a byłbym zapomniał zamieścić trzy filmiki, które zmajstrowałem z różnych nie wykorzystanych jeszcze materiałów. Zobaczcie, chyba mi się udało.

Prawdziwie żeglarski filmik    filmik - Przeróżne atrakcje i przygody >filmik-kursy jazdy konnej<

No cóż , każda rzecz swój koniec ma. Będzie mi Was i Dziennika Kolonisty bardzo brakowało. Jestem przekonany,
że nie tylko dla mnie były to trzy pełne wrażeń, niezapomniane tygodnie. Cieszę się, że poznałem tylu nowych
przyjaciół. Mam też wielką nadzieję,  że Wasze  znajomości i przyjaźnie utrzymywać będziecie przez długie, długie lata - czego Wam serdecznie życzę.

Póki co, choć wakacje jeszcze trwają, już teraz odliczam czas do naszego następnego spotkania.
No to Cześć i Do Zobaczenia!
Życząc Wam udanej reszty wakacji, miłych wyjazdów i szczęśliwych powrotów,
łączę serdeczne pozdrowienia. Wasz ulubiony wirtualny Kolonista - KUBUS

Opracowanie: Dagmara Cios / Stowarzyszenie POLONEZ